Obudzona nagłym zimnem, podniosłam ociężałe powieki. Czułam, jak mróz chwyta w swe ręce moje ciało, kawałek po kawałku i brutalnie je sobie przywłaszcza. Wszelkie próby rozgrzania wychłodzonego organizmu sprawiały, że coraz bardziej się trzęsłam. Stwierdziwszy, że wolę jeszcze żyć, a opcja moich zamarzniętych zwłok nie wchodzi w grę, zabrałam się z miejsca mojego dotychczasowego zamieszkania i ruszyłam ścieżką na wschód. Skuta lodem wąska dróżka sprawiła, że mało brakowało, a skończyłabym tak, jak to wcześniej wspominałam, ale dodatkowo byłabym jeszcze połamana. Wlokąc się i próbując zachować kończyny w całości, przyglądałam się spadającym z nieba płatkom. Niby zima jest zła, ale nie oznacza to, że nie jest ładna - wręcz przeciwnie, ma w sobie coś niezwykłego, hipnotycznego. Spowija świat nieprzyjemnie zimnym, idealnie białym puchem, sprawia, że czas jakby nie patrzeć stoi w miejscu. Wszystko wydaje się opuszczone i przygnębiające, otuchy dodaje wieczorny blask ogniska - ciepłego, przyjemnego ognia, który nadal nie daje jednak stuprocentowego uczucia bezpieczeństwa. W moich rozmyślaniach wpadłam na śnieżnobiałą klacz.
Primawera?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz