Zawsze uwarzałem że początki są najtrudniejsze. Trudno jest mi się odnaleźć w stadzie, trudno jest mi (jak na razie) zaprzyjaźnić z kimś. A najtrudniej jest mi zacząć opowiadać.
Pasłem się samotnie na uboczu, gdy do moich chrap doszedł piękny zapach wanilii. Szybko podniosłem łeb i spojrzałem podejrzliwie na trawę. To było niemożliwe żeby waniliia tutaj rosła, rozejrzałem się dookoła i nie zauwarzyłem nigdzie lian tej rośliny. Za to dostrzegłem siwą klacz z lekko kremową grzywą, która pasła się niopodal mnie. Dosyć długo wpatrywałem się w nieznajomą, nagle podniosła głowę i spojrzała się na mnie. Na jej ciemnym pysku pojawił się uśmiech, odwzajemniłem go i powoli ruszyłem w stronę klaczy. Gdy byłem blisko niej znów poczułem zapach wanilii tym razem był silniejszy.
- Hej - zacząłem - nazywam się Li.
- Jestem Vaniilia. - Odparła jedwabisytm głosem. Poczułem że miekkną mi kolana.
- Ładne imię. Od dawna jesteś w stadzie?
- Tak. - Odpwiedziała klacz i uśmichnęła się. - Nigdy cię tutaj nie widziałam.
- Nie dziwię ci się. - Murknąłem. - Chciałabyś się gdzieś ze mną przejść?
Vaniilia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz