niedziela, 4 maja 2014

Od Catona - CD Aschley

Kilka dni temu dołączyłem do stada, oczywiście z moim wrodzonym rozbieganiem zdążyłem wszystkich poznać. Teraz spacerowałem cały oklejony błotem po lasach Mglistego Zakątku. Cóż... Wpadłem w bagno zakryte roślinami i gdy się z niego wygrzebałem to byłem cały wybrudzony. Nie miałem gdzie się zbytnio wytarzać, więc chodziłem brudny jak źrebak. Nagle dostrzegłem coś połyskującego. Podszedłem do tego ostrożnie i szturchnąłem to chrapami. Zadzwoniło cichutko. 
Zamyśliłem się - kto mógł dać tutaj coś tak niepozornego i uroczego? 
Chwyciłem dzwoneczek w zęby i potrząsnąłem nim mocniej, rozdyngotał się głośniej. Nagle obok mnie rozległ się szelest, jakby coś upadło na ziemię. Obejrzałem się i dostrzegłem gniadą klacz. Potrząsnęła grzywą. Skąd się tutaj wzięła? Spojrzałem w górę. Był to stromy szczyt. Przyjrzała się mi uważnie.
- Witaj czarodziejko z księżyca - uśmiechnąłem się.
- Jakiego tam księżyca i jaka czarodziejko - zachichotała - jestem Aschley. 
- Miło mi, Caton. - Pokiwałem głową. - Należysz do naszego stada?
- Tak, od kilku dni. 
- Ja też. - Podskoczyłem miło w górę. - Jak to zrobiłaś?
- Ale że co?
- No przed chwilą cię nie było, teraz jesteś... - wytłumaczyłem. 
- Maaagia - przeciągnęła śmiejąc się. 
- Naprawdę?
- Nie, na niby. - Uśmiechnęła się. - Strasznie się umorusałeś - stwierdziła.
- Troszkę. - Odparłem grzecznie i potrząsnąłem szyją. Grudka ziemi odkleiła się od mojej grzywy i spadła na ziemię.
- Mam pomysł, poczekaj chwilkę, dobrze? - Powiedziała znienacka. 
Zmarszczyłem brwi, ale przytaknąłem. W mgnieniu oka jej nie było. 
Nagle coś chłodnego spadło mi na grzbiet. Wierzgnąłem zdziwiony i zarżałem. Znów śmiech klaczy niósł się po lesie, ale nigdzie jej nie widziałem. Zatrzymałem się i spojrzałem w górę... ona latała! Otwarłem pysk ze zdumienia.
- No, jak teraz wejdziesz do jeziora będziesz błyszczał!
Obejrzałem się, całe błoto zeszło z mojego futra i zostały na nim tylko brązowe smugi.
- Jesteś niesamowita - pokiwałem łbem i wytarzałem w trawie. - Co na mnie wylałaś?
- Eliksir - przyznała - dzięki niemu schodzą nawet najtrwalsze plamy, na przykład od smoły albo ropy. 
- Skąd masz coś takiego?
- Sama zrobiłam - uśmiechnęła się figlarnie - chodź nad wodę - zawołała i pogalopowała w powietrzu. Co miałem zrobić? Puściłem się za nią cwałem.

Aschley, co dalej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz